29 kwietnia
poniedziałek
Rity, Katarzyny, Boguslawa
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Ewangelizować zamiast moralizować

Ocena: 3.38
805

Skoro zajmujemy się w Kościele rzeczami nieistotnymi, to nie ma co się dziwić, że nie ma chętnych do głoszenia Jezusa. - mówi ks. Rafał Jarosiewicz, ewangelizator i misjonarz miłosierdzia, w rozmowie z Martą Kawalec

fot. Sylwia Uryga/arch. "Idziemy"

Słyszał Ksiądz, że według badań nawet 30–50 proc. chrześcijan nie wierzy w zmartwychwstanie?

Prawie trzydzieści lat temu chodziłem z drugim księdzem od domu do domu, takie odwiedziny duszpasterskie. Przyszliśmy do pewnej kobiety. Poczęstowała nas kawą, a podczas rozmowy, z której wynikało, że chodzi do kościoła, powiedziała, że nie wie, czy Bóg istnieje. Te słowa zmroziły mi krew w żyłach. Zapytałem, czy kiedykolwiek podjęła osobistą decyzję, aby przejść od wiary tradycyjnej („wierzę, bo chodzę do kościoła”) do wiary z wyboru („zapraszam Cię, Panie Jezu, do mojego życia”). Nie wiedziała.

Podobne doświadczenie miałem z młodzieżą dziesięć lat później. Kiedy zapytałem: „Kto chce, żeby Jezus miał wpływ na jego życie, i chce Go zaprosić do serca?”, na trzysta osób rękę podniosło szesnaście. Pomyślałem, że przynajmniej Komunia Święta będzie krótka. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wszyscy wstali i kolejno podchodzili do Komunii! Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że można nawet przyjmować Eucharystię, nie przyjmując jednocześnie Jezusa!

 

Z czego wynika ta chrześcijańska ignorancja?

Biskup Edward Dajczak mówił do nas wiele razy: „Stawajcie przed ludźmi z propozycją, aby zaprosili Jezusa do swojego życia, żeby budowali na Jezusie i żeby On był dla nich punktem odniesienia”. Tymczasem mam wrażenie, że dla wielu ważniejsza jest doktryna. Skoro więc zajmujemy się w Kościele rzeczami nieistotnymi, to nie ma co się dziwić, że nie ma chętnych do głoszenia Jezusa. A przecież najważniejszym zadaniem Kościoła jest ewangelizacja, zgodnie ze słowami Jezusa: „Idźcie i głoście Dobrą Nowinę”. Wszystko inne wynika z tego głoszenia. To relacja z Jezusem przekłada się na moralność, a nie odwrotnie.

 

Można jakoś dotrzeć do tych, którzy przychodzą do kościoła z przyzwyczajenia?

Trzeba prosić ludzi, żeby chcieli w modlitwie zaprosić Jezusa do swojego życia. Bez tego trudno pójść dalej.

Nawiasem mówiąc, mamy w Kościele duży problem z głoszeniem, przekazem i komunikacją, które muszą być dopasowane do wieku, dynamiki, wielkości i przekroju grupy. Dla mnie mistrzem przekazu jest Paweł Apostoł, który inaczej mówi, kiedy staje naprzeciwko królów, a inaczej do prostego ludu. Chociaż wciąż głosi tego samego Jezusa. W Dziejach Apostolskich sam król Agryppa mówi mu: „Twymi wywodami jeszcze trochę i ja bym został przekonany tak, że zrobiłbyś ze mnie chrześcijanina!”.

 

Mamy jednak w Kościele przekrój społeczeństwa. Da się mówić do wszystkich?

Wszystko zależy, czy głosimy z serca, czy z głowy. Jeżeli z serca, to widzimy, w jaki sposób ludzie reagują i odbierają to, co słyszą. Jest interakcja. Jeśli zaś z głowy, to jest to bardziej schematyczne, uporządkowane. Ale czasem brakuje tam „serca”. Natomiast to, czego najbardziej brakuje, to próba zrozumienia, co Bóg chce, abym do danej grupy ludzi powiedział. A więc nie głoszę tego, co ja chcę, ale trwając na modlitwie i w relacji z Bogiem, mówię to, czego On chce. Jeśli usłyszę, co Bóg do mnie mówi, to będę wiedział, co powiedzieć innym.

Paweł Apostoł mówi: „Chciałbym, żebyście wszyscy mówili językami, jeszcze bardziej jednak pragnąłbym, żebyście prorokowali” (Kor 14, 5). To prorokowanie nie może być jednak rozumiane jako wypowiadanie słów, które są oderwane od życia. Człowiek musi usłyszeć w głoszeniu, że Bóg go widzi i zaprasza do wejścia w relację.

 

Znacznie łatwiej napisać kazanie, a potem je przeczytać.

Jeżeli sprzedawca jakiegoś produktu czytałby z kartki o jego zaletach i zastosowaniu, to ludzie by pomyśleli, że albo się nie przygotował, albo nie jest przekonany do tego, co mówi. Czasami tak dzieje się też w naszych kościołach: słowa głoszone są tak, jakby wypowiadający je nie wierzył w to, co mówi. Rozumiem kartki, ale uczono mnie w seminarium, że jeśli wszystko opieram na zapiskach, to nie jestem przygotowany. Jeśli mam problem z tym, żeby kazanie głosić z serca, to muszę się go nauczyć na pamięć. I tu wychodzi kolejna rzecz, którą być może się narażę: lenistwo nas kapłanów, którzy zamiast dawać świadectwo, dają ludziom relację – to nie przekonuje.

Nie mówię, żeby kazania były tylko kerygmatyczne. Ale często płynąca z nich wiedza ma się nijak do życia. Tymczasem ludzie chcą wiedzieć, jak mają żyć z Jezusem. Dlatego ci, którzy przekonali się do papieża Franciszka, tak często sięgają do jego adhortacji, np. o świętości Gaudete et exsultate. Tam są konkretne wskazówki, jak przełożyć Ewangelię na codzienność, co zrobić, żeby moja modlitwa była głębsza i była spotkaniem z Bogiem. Ludzie potrzebują żywej wiary i jeśli nie dostaną jej od nas księży, to kościoły będą pustoszeć.

 

Skoro ludzie tracą wiarę w Boga, to nie wiedzą, dlaczego mieliby postępować zgodnie z przykazaniami. Nie trzeba byłoby zacząć od prawd fundamentalnych?

Wracając do św. Pawła – on kieruje katechezę do tych, którzy nie potrzebują już najprostszego pokarmu. W jego przemowach, owszem, jest miejsce na to, aby nazywać pewne rzeczy po imieniu, wskazywać błędy, dotykać trudnych problemów, ale apologetyka czy moralizatorstwo a kerygmat to zupełnie inne rzeczy. Ludzie zmagają się z pytaniami: Gdzie jest Bóg, kiedy cierpię ja i moi bliscy, kiedy panują wojny, kiedy umierają niewinni? – a my im mówimy, co wolno, a czego nie wolno. Nie tędy droga! To nie pomaga spotkać Jezusa.

My księża musimy zaufać, że lepsze jest kazanie, w którym jest mniej mądrości, a które jest powiedziane z serca, nie odczytane z kartki, czy, nie daj Boże, ściągnięte z internetu.

 

Czyli trzeba inaczej kształcić kaznodziejów?

Odwiedzałem seminaria w Afryce, Ameryce Południowej – są pełne. W seminarium w Indiach uczy się nawet czterystu kleryków, a chłopaki, by się do niego dostać, muszą czasem czekać dwa, trzy lata. U nas to nie do pomyślenia! Może warto uderzyć się w piersi i zastanowić, co robimy nie tak. Bo tam kształcenie zaczyna się od odnowy wiary. I kończy również w ten sposób. Czyli dwa razy można tam doświadczyć kerygmatu w praktyce. Podobnie przygotowywane są do posługi siostry zakonne. Wszyscy zaś kształceni są najpierw do ewangelizacji, a potem dopiero do katechizacji.

 

A więc zamiast wpajania zasad – głoszenie Dobrej Nowiny?

Tak. Nie ma sensu kształcić księży jedynie do biura parafialnego. Jeśli młodzi duszpasterze będą potrafili prowadzić kancelarię, udzielić ślubu czy namaszczenia chorych, a nie będą głosić Ewangelii, to będziemy mieli w Kościele dobrze działającą administrację i duchową biedę.

 

Jak zatem głosić, żeby budzić wiarę?

Mamy w Kościele narzędzia, z których nie korzystamy, bo nawet o nich nie wiemy. Moim zdaniem np. wszyscy katolicy powinni przejść Kurs Paweł, ponieważ on porządkuje to wszystko, o czym rozmawialiśmy. O tym, czym jest kerygmat, jak go głosić i przekładać na życie – żeby nie być wojownikiem kulturowym, lecz ewangelizatorem.

Jako forma ewangelizacji Kurs Paweł daje solidny kręgosłup, jak głosić Jezusa. I chociaż wcześniej wydawało mi się, że jestem dojrzałym chrześcijaninem, to ten kurs przeorał moje serce i umysł, pokazując mi drogę. Dzięki niemu nie boję się teraz jechać na Woodstock, iść do więzienia czy organizować spotkań na stadionach dla tysięcy osób. Wszędzie pragnę głosić Jezusa, bo wiem, co jest istotą Dobrej Nowiny, a co jej konsekwencją. Jak ktoś nie potrafi ewangelizować, to może się dokształcić, a nie narzekać. Nie możemy odpuszczać sobie w życiu jedynego zadania Kościoła tylko dlatego, że czegoś nie umiemy.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter