Dzisiejsza Ewangelia nie jest już kolejną z wielkanocnych chrystofanii. Słyszymy fragment, który w redakcji św. Jana wpisany jest w tzw. mowę pożegnalną Jezusa. Pan wie już, że Jego misja dobiega końca. Objawił się światu, przyszedł, aby nas zbawić, przekazał Dobrą Nowinę. W ostatnim etapie publicznej działalności przygotowuje uczniów do ważnego egzaminu. Kiedy odejdzie, to oni mają świadczyć, głosić i nauczać przykładem swojego życia. Aby zrozumieli wyjątkowość swej misji, korzystając z nadarzającej się okazji, Jezus wygłasza ważną katechezę. Mówi do nich: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy”.
Słysząc te słowa, możemy się zastanawiać: czy apostołowie rozumieli ich sens, z jaką uwagą słuchali Jezusa, co ich w tym słowie zachwyciło. Niestety, nie znamy ich odczuć, obaw i refleksji. Wiemy natomiast, że Jezus dba o to, aby apostołowie dobrze zrozumieli, kim są i do czego zostali powołani. Ewangeliczny obraz ukazuje to dobitnie. On – Chrystus – jest krzewem winnym, uczniowie są latoroślami, a Bóg Ojciec jest ogrodnikiem.
W tej ewangelicznej komunii jest jeszcze jeden bardzo ważny szczegół. Ten szczegół dotyczy latorośli, a konkretnie ich „egzystencjalnej jakości”. Jakich latorośli potrzebuje Bóg? Nie takich, które nie przynoszą owocu. Takie Bóg wyrzuca, odcina, one obumierają. Bóg, troszcząc się o winny krzew, pragnie, aby latorośl w nim zakorzeniona była ciągle żywa. W procesie wzrostu i rozwoju Pan oczyszcza każdą latorośl, aby przynosiła jeszcze obfitszy owoc.
Ta przypowieść pokazuje, co dokonuje się na poziomie życia duchowego. Bóg bardzo często w swojej logice właśnie przez krzyż formuje człowieka. To, co piękne, co wartościowe, co daje radość i satysfakcję, zdobywa się zawsze w wielkim cierpieniu.
ks. Adam Ołdak |