Tak jak napisałem – szczyt był blisko. Niemal na wyciągnięcie dłoni ubranej w bokserską rękawicę. Nigdy się jednak nie udało. A wielki sport nie uznaje przegranych. Tym bardziej, że część porażek Gołoty trudno nazwać tylko porażkami. To, niestety, były kompromitacje. Bo jak inaczej nazwać ucieczkę z ringu, uderzenia poniżej pasa czy ugryzienie rywala? Z czego te wpadki wynikały? Podobno główną przyczyną była słaba psychika. Coś chyba jest na rzeczy. Ten sam człowiek miał w swojej przeszłości związki z towarzystwem cokolwiek szemranym, a także wyrok za rozbój. Dlatego więc późniejsze „wyczyny” w trakcie kariery dziwić nie powinny.
Dziwi mnie za to niezmiernie, że ktoś znów próbuje wskrzesić mit „wielkiego Gołoty”. Dla mnie ten pięściarz wielkim sportowcem nie był nigdy. Po prostu, te nieliczne momenty dobrych występów w ringu przykryły wstydliwe porażki. Gdzież mu tam do takich gwiazd polskiego ringu, jak Jerzy Kulej, Zbigniew Pietrzykowski czy Józef Grudzień. Ci wychowankowie legendarnego Feliksa Stamma to prawdziwi sportowcy z krwi i kości. To fakt, że żyli w innych czasach i walczyli na innych arenach niż Gołota. Na zawsze jednak pozostaną w historii naszego sportu oraz w pamięci kibiców. Bo to ludzie, którzy mieli sukcesy, ale też potrafili świecić przykładem.
Andrzej Gołota sukcesów tak naprawdę nie doczekał, przykładu z niego także brać nie sposób. Można sobie co najwyżej zrobić zdjęcie nazywane obecnie wszędzie „sweet focią”. Trochę tak jak w cyrku. Gołota niby był poważnym pięściarzem, ale często zachowywał się między linami jak cyrkowiec. I właśnie w takim stylu wymyślono mu pożegnanie.
Mariusz Jankowski |