Ta scena to kwintesencja jej życia, w którym ogromną rolę odegrały przeżycia wojenne oraz wiara. Jak twierdziła, z obozu nie wyszła nigdy; odebrał jej młodość, ale wzbogacił starość. Wierzyła też, że trzy obozowe lata przetrwała, by spełnić Boży plan wobec niej: mówić o ofiarach niemieckiego ludobójstwa.
Kilka lat po wojnie podczas delegacji w Paryżu usłyszała za sobą głos Niemki, łudząco podobny do głosu niemieckiej nadzorczyni z KL Auschwitz. Zamarła i myślała, co zrobić: poinformować policjanta, że stojąca za nią kobieta nosiła kiedyś mundur SS, czy powitać ją słowami: „Guten Tag, frau Aufseherin Anneliese Franz”. Odwróciwszy się, nie zobaczyła obozowej Aufseherin, ale ta myśl nie dawała jej spokoju. Na jej kanwie powstał scenariusz słuchowiska radiowego „Pasażerka z kabiny 45”, który zekranizował Andrzej Munk, potem książka „Pasażerka”, którą przetłumaczono na kilka języków.
W obozie chciała rzucić się na druty. Uczepiła się wówczas słów księdza katechety, który pod koniec szkoły powszechnej zachęcał uczennice do sakramentu pokuty i Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca przez dziewięć miesięcy. Miało to zagwarantować, że nie umrze się bez sakramentów. A w obozie nie było sakramentów.
Do KL Auschwitz Zofia Posmysz trafiła jako dziewiętnastolatka w 1942 r. za udział w tajnych kompletach, na których kontynuowała naukę przerwaną w szkole handlowej. W więzieniu na Montelupich przez sześć tygodni doświadczała tak brutalnych przesłuchań, że wychodząc z niego „na transport”, cieszyła się, że nic gorszego jej nie spotka. Spotkało… Transport dowiózł ją do Oświęcimia. W nim, a potem w Ravensbrück i Neustadt-Glewe doświadczała głodu, nieludzkiego zmęczenia, poniżenia, padła ofiarą eksperymentów pseudomedycznych. Opowiadała, że w obozie nie było przeszłości ani przyszłości, w nim spędzało się czas: na pracy i snuciu się, na wyczerpującej pracy, organizowaniu czegoś do jedzenia, próbach umycia się czy zdobycia miejsca w latrynie.
Nawet jednak w tak okrutnym miejscu doświadczyła ludzkich odruchów i sama starała się pomagać innym. Dzięki układom w kuchni, gdzie była szrajberką, dożywiała kilkuletnich więźniów z bloku dziecięcego. Gdy pracując katorżniczo w kompanii karnej, była u kresu sił, współwięźniarka powtarzała jej: „wytrzymaj jeszcze kwadrans”, i tak do końca dnia.
Obozowe i poobozowe wspomnienia Zofia Posmysz zamknęła także w książkach „Znam katów z Belsen”, „Chrystus oświęcimski”, „Ten sam doktor M.”, „Do wolności, do śmierci, do życia”. Ale pisała nie tylko o wojnie. Ukończywszy w 1946 r. polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, pracowała w „Głosie Ludu” jako korektorka oraz w Polskim Radiu, gdzie od 1960 r. współtworzyła słuchowisko „W Jezioranach”.
W dziale literackim radia poznała swojego przyszłego męża, Jana Piaseckiego. – To on prowadził ją na jej literackiej ścieżce – mówi bratanica pisarki Bogna Dziedziniewicz. – Ciocia marzyła o napisaniu sagi rodzinnej. Wraz z bratem zbierała materiały w rodzinnych stronach. Jednak wciąż odkładała to na później, bo najważniejsze były dla niej świadectwa obozowe, mające być przestrogą. Ale nie zadręczała nimi rodziny, o wielu rzeczach nie wiedzieliśmy. Wiem natomiast, że była niezwykle odpowiedzialna – zaraz po wojnie, na której straciła ojca, opiekowała się bratem i mamą, potem w jej imieniu przelewałam fundusze na wiele szczytnych celów – głównie na Kościół i dzieci, których sama nie miała, a jak sądzę, pragnęła mieć.
Zofia Posmysz-Piasecka często odwiedzała Oświęcim, którego była honorową obywatelką, zwłaszcza tamtejszy Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży, gdzie dzieliła się swoim świadectwem. W 2006 r. była w grupie więźniów, których w KL Auschwitz powitał papież Benedykt XVI. Dwa lata przed śmiercią Andrzej Duda odznaczył ją Orderem Orła Białego.
Odeszła w oświęcimskim hospicjum. – Była u nas tylko miesiąc, ale znałam ją wcześniej – mówi dyrektor placówki Helena Wisła. – Była piękną, elegancką, pogodną kobietą i dobrym człowiekiem. W innych także szukała dobra, obdarowała mnie kopią medalika Chrystusa Oświęcimskiego, co poczytuję sobie za zaszczyt. To był człowiek-anioł i tak jak anioł cichutko odeszła. Swoim życiem zdążyła jednak pokazać, że z nieludzkich warunków można wyjść człowiekiem.