18 kwietnia
czwartek
Boguslawy, Apoloniusza
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Ocalony z KL Dachau

Ocena: 0
3278
Przeżyłem koszmar, a cudu ocalenia doznałem kilkakrotnie – mówi Eugeniusz Bądzyński.
Eugeniusz Bądzyński z żoną Janiną

Miał jedenaście lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa. – Mieszkaliśmy w Wilnie. Tata był uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. i dlatego wtedy, w 1939 r., którejś nocy przyszli do nas Rosjanie. Zrobili rewizję i zabrali tatę – opowiada Eugeniusz Bądzyński. – Mama nie straciła głowy. Zaczęła modlić się do św. Antoniego. Dzień i noc nowenna, żeby Bóg zwrócił nam ojca. Dziewiątego dnia modlitwy rozległo się pukanie do drzwi. W drzwiach stanął tata – wspomina wzruszony.

Kiedy dowiedzieli się, że Litwa będzie zajęta przez Związek Radziecki, postanowili wyjechać do Polski. – Ruszyliśmy do stolicy, bo tam w podwarszawskiej Zielonce mieszkała babcia ze strony mamy. Pół roku po przenosinach tata nagle zmarł. Dla mnie i mamy było to straszliwym ciosem – mówi pan Eugeniusz.

Pamiętnym dniem był 5 września 1944 r. Niemcy zaczęli wypędzać wszystkich mieszkańców Zielonki do obozu przejściowego w Pruszkowie.

– Mama zdążyła zaopatrzyć mnie w kilkanaście kostek cukru, dzięki czemu przeżyłem – wspomina starszy pan. Po selekcji w obozie w Pruszkowie 8 września zapakowani zostali do bydlęcych wagonów. – Mnie, szesnastoletniego chłopaka, zakwalifikowano do grupy określonej „polscy bandyci”, chociaż w Powstaniu Warszawskim nie zdążyłem nawet rzucić butelki z benzyną na niemiecki czołg, jak moi koledzy – opowiada pan Eugeniusz.

Transport ruszył w kierunku KL Dachau, jednego z najcięższych niemieckich obozów. – Wciąż pamiętam, jak 12 września przekraczaliśmy bramę z napisem: „Arbeit macht Frei”. O świcie zaprowadzono nas do łaźni, głowy ogolono do zera, ubrano w pasiaki – wspomina. Został numerem 106 535. Trafił do bloku nr 25. Esesmani mówili: „Jedyna droga do wolności to komin w krematorium”.

– Po dwóch tygodniach obozu podczas selekcji kapo sporządzili spis tych, którzy mają być wysłani na dalsze roboty. Ucieszyłem się, że będzie to szansa na polepszenie obozowych warunków. Uratował mnie sąsiad z Zielonki, który do obozu trafił z synem – opowiada pan Eugeniusz. „Tobie tam nie wolno jechać, z takich robót nigdy się już nie wraca” – ostrzegał Marian Kulczycki. Poszedł do obozowego pisarza i przekupił go. Tamten wylał atrament na istniejącą już listę, a sporządzając nową, pominął nazwisko Bądzyński. Pan Eugeniusz na kilka godzin ukrył się pod pryczą. Słyszał tylko, jak księża udzielają rozgrzeszenia i błogosławią na ostatnią drogę tych, których nie udało się uratować. Żaden nie wrócił, wszyscy zostali rozstrzelani. – Dla mnie był to znak, że mam żyć – ocenia Eugeniusz Budzyński – i był to pierwszy z moich „cudów” w Dachau.

Drugiego doświadczył, gdy zachorował na tyfus plamisty, na przełomie stycznia i lutego 1945 r. – Zacząłem tracić przytomność. Kulczycki zawiózł mnie na taczce do obozowego szpitala. Położono mnie na dolnej pryczy. Kiedy się przebudziłem, więźniowie zaczęli wołać, bym szybko wdrapał się na pryczę na górze. Nie miałem siły, pomagali mi się wciągnąć – opowiada. Nie wiedział wtedy, że chorych z dołu, którzy w określonym czasie nie wybudzili się, zabierano do krematorium. Taki los spotkał Włocha i Holendra, którzy trafili na jego miejsce na parterze. – Dopiero potem dowiedziałem się, że w tym czasie, kiedy zapadłem na tyfus, moja mamusia gorąco modliła się za mnie. Tak po raz drugi doświadczyłem cudu ocalenia – mówi wzruszony pan Eugeniusz.

W kwietniu 1945 r. Niemcy zaplanowali likwidację obozu i wymordowanie wszystkich więźniów. Kiedy wieść o tym dotarła do baraków, polscy duchowni, zgrupowani w blokach nr 28 i 30, postanowili, że podejmą akt ofiarowania się świętemu Józefowi, poprzedzony nowenną. 22 kwietnia kapłani złożyli przyrzeczenie, że jeśli ocaleją, co roku będą pielgrzymować do sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Modlitwa dokonała cudu i 29 kwietnia, kilka godzin przed planowanym zniszczeniem obozu i egzekucją więźniów, obóz wyzwolił kilkudziesięcioosobowy oddział amerykańskich żołnierzy. – W tym czasie do obozu szła już niemiecka dywizja pancerna Waffen SS „Wiking”. Gdyby Amerykanie przyszli kilka godzin później, pewnie zginęlibyśmy wszyscy – 32 tys. więźniów KL Dachau – wspomina Eugeniusz Bądzyński.

Do Zielonki wrócił w święto Przemienienia Pańskiego. Kiedy kilka lat po wojnie założył rodzinę, pierwsze dziecko, córka, otrzymało imię na cześć św. Józefa. Pan Eugeniusz wciąż 29 kwietnia pielgrzymuje do sanktuarium w Kaliszu.

Po latach napisał: „«Gott mit uns», to znaczy «Bóg z nami», w przełożeniu na polską mowę znaczy: Za czyny niezgodne z tymi słowami my wam przebaczamy. Resztę Bóg wybaczy”.

Irena Świerdzewska
fot. Irena Świerdzewska/Idziemy
Idziemy nr 35 (518), 30 sierpnia 2015 r.



PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 17 kwietnia

Środa, III Tydzień wielkanocny
Każdy, kto wierzy w Syna Bożego, ma życie wieczne,
a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 35-40
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter