19 kwietnia
piątek
Adolfa, Tymona, Leona
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Inwestycja: macierzyństwo

Ocena: 0
5695
– Osoby mające na utrzymaniu rodzinę w Polsce są ponadproporcjonalnie obciążone kosztami i obowiązkami w stosunku do tych, którzy na dzieci się nie zdecydowali – zwraca uwagę ekonomista i demograf Stanisław Kluza
Z ekonomistą i demografem Stanisławem Kluzą rozmawia Monika Odrobińska


Dlaczego powinniśmy upominać się o gratyfikowanie pracy domowej kobiet?


Jeśli ktoś decyduje się na założenie rodziny i posiadanie dzieci, nie powinien być z tego tytułu materialnie i społecznie dyskryminowany. Osoby mające na utrzymaniu rodzinę są ponadproporcjonalnie obciążone kosztami i obowiązkami w stosunku do tych, którzy na dzieci się nie zdecydowali.

Żeby się o coś upominać, należy rozeznać, czy to sprawa znacząca – zarówno z perspektywy pojedynczego gospodarstwa domowego, jak i państwa. W skali gospodarstwa domowego, jeśli jedna osoba, zazwyczaj matka, wkłada pracę w jego prowadzenie, to może pracować zawodowo w ograniczonym zakresie lub wcale. To oznacza znacząco niższe dochody rodziny i wyższe ryzyko związane z jej utrzymaniem niż np. w gospodarstwie „dwojga singli”, z których jedno może sobie pozwolić na przejściową utratę pracy i pozostawanie na utrzymaniu partnera przez kilka miesięcy. Różnica między rodzinami a parami bezdzietnymi dotyczy także możliwości rozwoju zawodowego osoby pracującej. Ojciec rodziny nie może sobie pozwolić na utratę pracy. Osoby o mniejszych zobowiązaniach rodzinnych mają większą możliwość wyboru odważniejszych ścieżek rozwoju zawodowego, tzw. szarżowania. Osoby mające na barkach odpowiedzialność za rodzinę są w większości pozbawione takiego wzorca zawodowego, a dodatkowo zwiększona aktywność zawodowa wiąże się ze spędzaniem krótszego czasu z rodziną.


Na poziomie mikro jest to więc sprawa znacząca, a w skali makro?


Kilkaset lat temu rodzice mieli dzieci m.in. po to, aby ich utrzymywały, gdy będą niedołężni i starsi – z zasobów, które wypracowali oni przez całe życie. Jakieś sto lat temu wymyślono system emerytalny, co oznacza w uproszczeniu, że dzieci wychowuje się nie dla siebie, ale daleko bardziej dla społeczeństwa. Państwo jako abstrakcyjny zarządzający bierze na siebie zobowiązanie utrzymania na starość tych rodziców. W praktyce oznacza to, że nakłady, które latami wypracowywali na poziomie rodziny – mówię o pieniądzach na utrzymanie i wychowanie dzieci – w okresie emerytalnym nie będą służyły im, tylko całemu społeczeństwu. Tak więc to państwo jest głównym beneficjentem nakładów, kosztów, czasu i wysiłku rodziców na rzecz wychowania dzieci. Z tego wniosek, że ma ono obowiązek stworzyć model polityki rodzinnej, który określa się mianem symetrycznego.


Na czym polega symetryczny model polityki rodzinnej?


Jak mówiłem, osoby mające na utrzymaniu rodzinę w Polsce są ponadproporcjonalnie obciążone kosztami i obowiązkami w stosunku do tych, którzy na dzieci się nie zdecydowali. To zaprzeczenie symetrycznego modelu polityki rodzinnej. Ich poszkodowanie ma wymiar dynamiczny, narastający w czasie. Po okresie, w którym rodzice są zawodowo czynni i utrzymują dzieci, powiedzmy po 20-30 latach, przechodzą na emeryturę, a na rynek pracy wkraczają ich dzieci. Rodzice, którzy zajmowali się domem i wolniej rozwijali się zawodowo oraz byli mniej aktywni na rynku pracy, znajdują odzwierciedlenie tej sytuacji w wysokości składek emerytalnych. Krótko mówiąc: mają niższą emeryturę. Zresztą, w ZUS nie odkładają się pieniądze, a są wyłącznie zapisy oznaczające zobowiązania wobec danego składkowicza. ZUS obsługuje klientów na bieżąco, czyli emeryt dostaje pieniądze wypracowane przez tych, którzy pracują dziś, a nie pochodzą z inwestowania tego, co kiedyś wpłacił do ZUS. Zatem pracujące dzieci takich rodziców zapłacą większe emerytury tym, którzy dzieci nie mieli, niż swoim rodzicom.


Jak więc ta gratyfikacja powinna wyglądać?


W Polsce, mimo wielu starań, by było lepiej, nadal przeważa jeszcze nieprzychylna atmosfera wobec posiadania i wychowywania dzieci. Trzeba przyznać, że w ostatnich kilku latach działania ministra pracy i polityki społecznej Władysława Kosiniaka-Kamysza były bardzo prorodzinne. Mają one charakter stopniowy, dlatego nie rozwiążą od razu wszystkich bolączek, które narastały przez 25 lat transformacji. Ostatnio wprowadzone rozwiązania to urlopy macierzyńskie, urlopy rodzicielskie, wyższe rozliczenia podatkowe (chodzi o odpisy nie tylko od podatku, ale i składek). Nadal jest jednak dużo do zrobienia. Po pierwsze, to kwestia szans powrotu na rynek pracy (np. poprzez mniejsze składki czy podatki pracodawców), kwestia bonu opiekuńczo-wychowawczego, rynku najmu mieszkań, opieki zdrowotnej dla dzieci czy uwzględniania w systemie emerytalnym czasu poświęconego na wychowanie dzieci.


Organizatorzy Kongresu Polskiej Rodziny w 2013 r. postulowali wprowadzenie bonu wychowawczego w wysokości 1,6 tys. zł dla tego z rodziców, które poświęci się wychowywaniu dzieci przynajmniej przez dwa lata. Czy to dobry pomysł?


W Polsce nadal niestety pokutuje przeświadczenie, że państwo wie lepiej, co dobre dla obywatela. Próbuje narzucić ślepą uliczkę, którą są żłobki. One bardzo dużo kosztują państwo, w dodatku selektywnymi beneficjentami są tylko ci, którzy dziecko do żłobka poślą, a ci, którzy poświęcą się wychowaniu dziecka, są zdani na siebie. Najlepiej, by dziecko w tym czasie zostało z matką, ewentualnie z ojcem, a jeśli rodzice nie mogą, to z babcią, ciocią lub mamami innych dzieci, z którymi można wymieniać się opieką. Dokładnie w takiej kolejności. Na końcu tej listy jest żłobek, a za nim już tylko „sierociniec”. Żłobek jest złem, czasem koniecznym. Państwo nie powinno zachęcać do zła, tylko zastanawiać się, jak wszystkim rodzicom dać elastyczną szansę wyboru.

Taką szansę dawałby właśnie bon opiekuńczo-wychowawczy. Jeśli ktoś decyduje się zostać z dzieckiem w domu i rezygnuje z pracy, bon jest minisubstytutem wynagrodzenia. Jeśli rodzice do pracy wracają, a z dzieckiem zostaje babcia, bon także zasila dochód rodziny. A jeśli ktoś zdecyduje się na żłobek, to dzięki bonowi nie powinien już do niego dopłacać.

O ile do trzeciego roku życia dziecko powinno być przy mamie, o tyle w wieku przedszkolnym kluczowe dla jego rozwoju są kontakty rówieśnicze. Państwo tymczasem zachęca do korzystania ze żłobków i stawia na ich rozwój, a wykazuje się nieudolnością, jeśli chodzi o przedszkola. Ładuje się pieniądze w żłobki i jeśli ktoś z nich skorzysta, to jest beneficjentem, a jeśli nie, to tylko pośrednio na nie łoży.
PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 18 kwietnia

Czwartek, III Tydzień wielkanocny
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 44-51
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter