Wybory samorządowe, które rozpoczynają maraton wyborczy – do europarlamentu, do sejmu i senatu, na prezydenta – jaskrawie unaoczniają, że żyjemy w rzeczywistości upartyjnionej. Płacimy za to dramatycznym podziałem społeczeństwa wzdłuż linii sympatii politycznych. Czy tak być musi? Odpowiedzi szukali paneliści debaty „Patria [Ojczyzna] czy partia” w ramach II Festiwalu Katolickiej Nauki Społecznej, zorganizowanego przez Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana”.
Winne media
– Przez debatę przechodzi prąd wojny kulturowej, co prowadzi do dysfunkcji jakości debaty publicznej. Wytworzyła się cywilizacja szumu informacyjnego, w ramach którego toczy się konkurencja o uwagę odbiorców. A tę najlepiej przyciągnąć rozemocjonowaniem przekazu, stąd ekstremalizacja: i przekazów, i reakcji na nie – mówi prof. Andrzej Zybertowicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Dla Tomasza Wróblewskiego, dziennikarza i byłego szefa kilku pism, szczególnie winien tej sytuacji jest internet, serwujący więcej informacji i z większą częstotliwością, niż klasyczne media. – Zaczęła się więc konkurencja na opinie – mówi. – Stają się one coraz wyrazistsze. Niestety, od mądrych argumentów łatwiej formułować chwyty retoryczne. Politycy wykorzystują media do swoich celów, ale nagle wpadli we własną pułapkę: musieli stać się bardziej wyraziści niż prezentujące ich media, co skutkuje wyznaczaniem ostrych granic między partiami i ich zamykaniem się.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 41 (679), 14 października 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 1 listopada 2018 r.