28 marca
czwartek
Anieli, Sykstusa, Jana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Nie dajmy się postpolskości

Ocena: 0
4978
Post-Polacy emancypują się z polskości, porzucają ją, twierdzą, że jest ona zbędnym bagażem przeszłości i wobec tego starają się wykształtować mentalność "europejską" – mówi prof. Marek Chodakiewicz w wywiadzie udzielonym Markowi Krukowskiemu.
Z Markiem Chodakiewiczem, profesorem historii mieszkającym w USA, rozmawia Marek Krukowski

Co trzeba zrobić, żeby zostać w USA profesorem historii?

W 1980 r. przebywałem na „zgniłym Zachodzie”. Miałem już zaczynać studia w Ameryce, gdy wybuchła „Solidarność”. We wrześniu wróciłem do Polski, bo w mojej osiemnastoletniej głowie zrodziła się myśl, że będzie powstanie. Stan wojenny sprawił, że dopiero we wrześniu 1982 r. udało mi się wyjechać do Stanów, gdzie zaopiekowali się mną mieszkający w Kalifornii państwo Zofia i Zdzisław Zakrzewscy. Zofia to wnuczka wybitnego psychologa i tłumacza dzieł Platona prof. Władysława Witwickiego oraz córka Janusza, twórcy panoramy plastycznej dawnego Lwowa.


Gdzie Pan studiował?

Zacząłem naukę w College of San Mateo, licencjat zrobiłem na San Francisco State University. Otarłem się też o Berkeley i Stanford. W Berkeley miałem rozpocząć studia doktoranckie u Martina Malii, ale ostatecznie we wrześniu 1989 r. wylądowałem w Nowym Jorku na Uniwersytecie Columbia.


Profesor Malia to bardzo znane nazwisko. Co mu Pan zawdzięcza? Czy poznał Pan innych sowietologów?


Malia miał niesamowite wyczucie historii intelektualnej i znał się na niej znakomicie. Roberta Conquesta poznałem w Hoover Institution w kalifornijskim Stanford. Wiele ze mną rozmawiał, pożyczał książki. Nauczył mnie przede wszystkim, że nic nie jest „śmieciem”, że prawie wszystko może być wartościowym źródłem. Pokazał mi, jak można na podstawie prognoz pogody ustalić, kogo rozstrzelano w czasie czystek. Kremlinologii uczył mnie Tony D`Agostino. On z kolei fantastycznie znał się na personaliach. Nie mogę też nie wspomnieć o Adamie Ulamie, młodszym bracie Stanisława, wybitnego przedstawiciela lwowskiej szkoły matematycznej. Wyższy ode mnie o dwie głowy, był – można powiedzieć – typem sienkiewiczowskiego watażki. Jak w latach 60. lewacy próbowali skontrkulturować mu wykłady czy seminarium, to potrafił takich złapać i wyrzucić z sali. Był bodaj jedynym profesorem na Harvardzie, który się nie bał zrewoltowanej studenterii. Od niego nauczyłem się rozpoznawać rytmy sowieckiej polityki zagranicznej.


Jakie są plusy i minusy pisania o polskich sprawach zza oceanu?

Plus jest taki, że ma się spojrzenie z lotu ptaka. To daje dystans. Można więc zauważyć pewne rzeczy, których w natłoku bieżących spraw się nie dostrzega. Nadto, choć nie wiem, czy to wynika z odległości, czy z mojego temperamentu i preferencji: ja się nie podniecam tym czy innym tematem. Uważam, że każdy jest do zbadania.


Jak z perspektywy amerykańskiej widzi Pan polską historiografię?

Niestety w znacznej mierze jest ona kontynuacją PRL, tyle że jest to marksizm przepacynowany na liberalną modłę. Metodologia jest wciąż materialistyczna, nie ma powrotu do szkół, które dominowały przed wojną. Podobnie jest na poziomie symbolicznym.


Bardzo surowa ocena. Formułując ją, nie zapomniał Pan na przykład o IPN?


IPN specjalizuje się w II wojnie i w okresie powojennym, ale to za mało. Powinien zająć się również międzywojniem, bo tam tkwią korzenie wielu spraw. Jego powstanie było wydarzeniem przełomowym, ale proszę sobie przypomnieć, jak olbrzymią rolę w likwidowaniu białych plam odegrali ludzie niepokorni, których zaangażowanie wynikało z pobudek ideowych. Ile na rzecz przywrócenia pamięci o „żołnierzach wyklętych” zrobiło środowisko Ligi Republikańskiej.


Wspomniał Pan o dziedzictwie PRL. Jak ocenia Pan jego siłę i rozmiary?

Najogólniej wyraża się ono w tym, że nie jesteśmy aktywni, że nie potrafimy dbać o własne interesy. Postpeerelowska mentalność niewolnika polega na tym, że jest on pasywny. Wzięliśmy udział w wojnie z Irakiem. I co z tego mamy? Czy zyskaliśmy lukratywne kontrakty, czy polska armia w nagrodę dostała uzbrojenie, czy odnieśliśmy z tego wymierne korzyści w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego? Mamy elity trwania, a Polsce są potrzebne elity działania.


Czy wypowiedź prezydenta Obamy o „polskich obozach koncentracyjnych” należy traktować w kategoriach takiego „niedoczynu”? Niemcy wywalczyli, że o obozach zagłady nie mówi się „niemieckie” tylko „nazistowskie”.


Kiedy stali się oni aliantem Zachodu, nie można już było z punktu widzenia spójności NATO mówić o Niemcach, bo to przecież byli sojusznicy, więc trzeba się było skoncentrować na partii i na Hitlerze. Z drugiej strony Niemcy zadbali o swój wizerunek: totalnie odcięli się od przeszłości, potępiali antysemityzm (najzupełniej słusznie, żeby nie było wątpliwości), wspierali – zwłaszcza finansowo – Izrael. Fundowali też stypendia. Przeciwstawić się temu z przyczyn oczywistych nie potrafili komuniści, sprawujący w PRL władzę z nadania Moskwy.


A Polonia na Zachodzie?

Też była pasywna, choć oczywiście w inny sposób. Nie potrafiła na tyle się zorganizować, by na przykład poprzez stypendia i tworzenie na uczelniach odpowiednich katedr przebić się do „mainstreamu” z polskim punktem widzenia. W Stanach, zdominowanych przez narrację żydowską, najnowsza historia Polski funkcjonuje przede wszystkim jako stosunki polsko-żydowskie. Efekt jest taki, że Polska jest opisywana jako miejsce tej największej zbrodni na świecie, a Polacy jako jej współwykonawcy – coraz bardziej – jako wykonawcy. Od lat 60. zeszłego wieku Holocaust zaczął funkcjonować w kulturze popularnej Zachodu jako symbol najgorszego zła, więc każdą formę antysemityzmu zaczęto utożsamiać z nazistowską koncepcją „ostatecznego rozwiązania”. To przyniosło i przynosi Polsce ogromne szkody. I dziwię się, że w Polsce pozwala się dużej grupie historyków za państwowe pieniądze naśladować ten obowiązujący na Zachodzie dyskurs. Jak chcą, to niech to robią, ale za pieniądze własne i prywatnych fundacji.


W swoich pracach stosuje Pan podział na polskojęzycznych post-Sowietów, post-Polaków i Polaków. Jakie są kryteria?

Moja klasyfikacja jest moralno-kulturowa, a nie etnonacjonalistyczna. Polskojęzycznymi post-Sowietami są dla mnie ludzie, którzy odrzucają kulturowo i etycznie pojmowaną polskość, zrywając z ciągłością tradycji narodowej. Natomiast post-Polacy emancypują się z polskości, porzucają ją, twierdzą, że jest ona zbędnym bagażem przeszłości i wobec tego starają się wykształtować mentalność „europejską”. Niestety, bardzo często są to osoby wywodzące się z elit tradycyjnych, z kręgów katolickich. Z kolei Polacy myślą kategoriami interesu narodowego, państwa narodowego, wiedząc, że są ludźmi Zachodu, Europejczykami, koncentrują się najpierw na swojej rodzinie, potem na swojej małej ojczyźnie, a następnie na sprawach Polski. To jest dla nich najważniejsze.


PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:
- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 28 marca

Wielki Czwartek
Daję wam przykazanie nowe,
abyście się wzajemnie miłowali,
tak jak Ja was umiłowałem.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 13, 1-15
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter