„Kocham ten kraj, wierzę w ten kraj” – zaśpiewali w SuperPremierach 50. opolskiego festiwalu i zdobyli trzy główne nagrody. Utwór nie znalazł się jednak na antenie głównych rozgłośni radiowych, bo – jak usłyszeli – „nie mieści się w konwencji”. Bracia Golcowie nie ulegają jednak modzie i to, czym żyją, oraz to, o czym śpiewają – to u nich jedno. Tysiące ich fanów potwierdzają, że potrzebują takiej właśnie muzyki, niosącej polską tradycję pokazaną w nowoczesny sposób. Golec uOrkiestra jest doskonale znana w kraju, stała się również ambasadorem polskiej kultury za granicą.
– Tradycję, w której dojrzewaliśmy, przenosimy do naszych rodzin i do naszych piosenek – mówi Paweł Golec. – Szeroko pojmowana góralskość to nieustanne źródło naszej inspiracji i wartość sama w sobie – opowiada.
Kiedy byli studentami Akademii Muzycznej w Katowicach, grali w zespole Alchemik, który zbierał nagrody na większości festiwali w Polsce i wygrał duży konkurs w Brukseli. – Po koncertach za granicą Łukasz brał skrzypce, ja basek i śpiewaliśmy po góralsku na zapleczu teatru. Mieliśmy większą publiczność niż na koncertach jazzowych. To było dla nas jak światło: tą drogą warto iść! – mówią bracia.
Czerpią z muzyki Karpat, wykorzystują instrumenty ludowe, łączą tradycję z nowoczesnością i gdy zachodzi taka potrzeba, nie wstydzą się ubrać „po góralsku”. – Strój określa to, kim jesteś. Określa twoją przynależność, kraj, region, z którego pochodzisz. Jesteśmy z niego dumni – mówią Golcowie.
Wigilijna winszowacka
Skąd bierze się siła braci? Wychowali się w znanej ich fanom Milówce, małej beskidzkiej wsi. Mama pracowała w zakładzie włókienniczym, tata w hucie i po południu w jednohektarowym gospodarstwie. Razem ze starszymi braćmi Stanisławem i Rafałem bliźniacy pomagali w domu i w zagrodzie. Tata zapewniał im żywe lekcje patriotyzmu. Był trzynastym dzieckiem spośród czternaściorga rodzeństwa, z którego część brała udział w II wojnie światowej. Ciocie i wujkowie przy rodzinnym stole opowiadali o wojnie i o zakazanych w szkole tematach. Mama, obdarzona pięknym głosem, budowała przywiązanie do poezji i góralskiej muzyki. Żywe były tradycje, przeniesione nierzadko jeszcze z czasów zaborów.– W Wigilię młodzi ludzie zaraz po roratach chodzą u nas od domu do domu z „winszowacką” – składają góralskie życzenia, często śpiewają i grają. Na nich rzeczywiście sąsiedzi czekają. Myśmy od najmłodszych lat chodzili. Jest taki „przesąd”, że kiedy pierwszy w Wigilię przyjdzie do domu chłopak, to przez cały rok będzie się darzyło – mówi Łukasz. – Taka jest góralska tradycja, a z tradycją się nie dyskutuje – podkreśla.
– Chodziliśmy do godziny jedenastej, a za zebrane pieniądze szliśmy potem kupić prezenty dla rodziców, rodzeństwa i tych, którzy przyszli na wigilię. Dzień wigilijny był dniem wyciszenia, trzeba było zachowywać się godnie, bo „jako wilija, taki cały rok”.
Wieczerzę wigilijną zaczynała wspólna modlitwa. Opłatek był – i jest – smarowany miodem, który symbolizuje obfitość. A dla zwierząt były opłatki kolorowe.
– Pierwsza łyżka każdego dania wędrowała do wspólnej miski, którą niosło się zwierzętom. W gospodarstwie tak jest, że najpierw dba się o zwierzęta, potem o siebie. Podczas kolacji wigilijnej podsumowywało się rok. Wspominaliśmy osoby, które odeszły – co nam zostawiły po sobie, jaką lekcję, jaką mądrość. Bo każdy ma misję na tym świecie. Mówiliśmy, co wzięliśmy od tych osób – opowiada Paweł Golec – bo one będą żyć w nas, dopóki będziemy o nich pamiętać i mówić.
– W Wigilię modlimy się za zmarłych. Odmawiamy wtedy Litanię do Serca Pana Jezusa – dodaje Łukasz. – Potem omawiamy plany na przyszłość, związane z naszym życiem zawodowym. Tata mówił o gospodarstwie: w jednym roku na polu były buraki, to trzeba w przyszłym zasiać pszenicę. A potem było wspólne kolędowanie – uzupełnia Paweł.
Do rąk trafiały kantyczki. Były własnością dziadka, kościelnego i śpiewaka, który prowadził pątników m.in. na dróżkach w Kalwarii Zebrzydowskiej. Babcia znała wszystkie kolędy i pastorałki na pamięć, a niektóre miały po 30 zwrotek. Stąd teraz wszyscy w rodzinie teksty mają w głowach. O północy wszyscy szli na pasterkę.
– Gramy na pasterce już od wielu lat. Przyjeżdżamy do Milówki z Łodygowic z żoną Edytką i dziećmi Bartkiem, Antosią i Piotrusiem – opowiada Łukasz Golec.