Pisałem już w „Idziemy”, że w warszawskim Teatrze Współczesnym premiery odbywają się rzadko, bo przedstawienia grane są z reguły przez kilka sezonów. Dyrektor Maciej Englert wyraźnie preferuje, wbrew aktualnym modom na publicystykę i obrazoburstwo, repertuar popularny na dobrym poziomie. Toteż scena na Mokotowskiej ma od lat swoją stałą publiczność.
„Taniec Albatrosa” francuskiego dramaturga, scenarzysty i autora słuchowisk radiowych Geralda Sibleyrasa pojawia się w Teatrze Współczesnym po zejściu z afisza „Napisu”, poprzedniej jego sztuki. Autor ten stara się kontynuować wielką tradycję francuskiej komedii bulwarowej stanowiącej tam jeden z kanonów kultury. Wystarczy przywołać wielu wybitnych i popularnych komików powojennego francuskiego kina i teatru, którzy nadal komentują przemiany obyczajowe. O ile jednak w „Napisie” mieliśmy do czynienia z wyraźnym, jednoznacznym wątkiem (nieprawomyślny napis na klatce schodowej), wokół którego rozgrywały się wydarzenia, to w „Tańcu Albatrosa” akcji w zasadzie nie ma.
Wszystko oparte jest na dialogach, szybkiej wymianie opinii, ripost i bon motów, które służyć mają refleksji nad rozpadem współczesnych małżeństw i innych związków, często o nietrwałym, dziwacznym charakterze. Podstarzały Thierry zastanawia się nad celem swego romansu z młodą dziewczyną; Françoise nie bardzo wie, dlaczego ma zostawić męża, a ich przyjaciel Gilles opowiada o swoim platonicznym związku z koleżanką z pracy. Bohaterowie gorączkowo przekrzykują się złotymi myślami o współczesnych obyczajach, jednak po pewnym czasie zdajemy sobie sprawę, że z tego niewiele wynika. Sztuka jest nieco statyczna, co ratują świetni aktorzy.
Teatr Współczesny. Gerald Silbleyas, „Taniec Albatrosa”.
Przekład – Jolanta Domagalska.
Reżyseria – Maciej Englert. Wykonawcy: Andrzej Zieliński, Leon Charewicz, Agnieszka Pilaszewska, Edyta Ostojak. Prapremiera polska – 7 listopada.