Wiersze ks. Jana Sochonia, przyjaciela naszego tygodnika i jego stałego autora, profesora i filozofa, stają się coraz piękniejsze i coraz bardziej przejmujące: „ktokolwiek pisze, pisze o miłości, choćby i myślał zgoła o czymś innym”.
Widać w nich czułą i czujną obserwację życia, jak zauważyła młoda ich czytelniczka, Sylwia Gawrysiak, której podsunęłam tomik „Sandały i pierścień”, ciekawa reakcji następnego pokolenia. Uznałyśmy, że poeta tak „oswoił” Biblię, że swoim piórem ożywia na nowo biblijne metafory. Dotyka Tajemnicy i robi to pięknie, a to jest przecież w poezji najważniejsze, jest jej sednem.
I jest w tych wierszach, czytelna dla nas z pokolenia poety z kolei, nostalgia człowieka, który wie, co przeżył – ale i wie, na co czeka. Tytułowy wiersz, nie bez powodu zamieszczony jako ostatni, mówi o tym z dojmującą głębią i prostotą: oto Bóg, który mógłby mnie zniszczyć, spalić za moje grzechy, po prostu czeka, trzymając w dłoniach sandały i pierścień.
Ks. Jan Sochoń, „Sandały i pierścień”, wyd. Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, 2015