W wyborach do rad miast i gmin po raz pierwszy w tej skali widzieliśmy kampanie w jednomandatowych okręgach wyborczych. Dzięki temu były tak ciekawe i tak autentyczne. Każdy mógł kandydować, wielkie partie – choć traciły część przywilejów – wcale nie traciły swojej roli, ale były zmuszone szukać kandydatów zaufania społecznego i (!) większościowych porozumień. Głosowaliśmy na sąsiadów, ludzi, których znamy, rozmawialiśmy o tym, jak uczynić życie naszych środowisk lepszym i kto najlepiej to zrobi. Tu nikt nie startował z miejsc „wchodzących”.
W wielkich miastach, cztery lata temu, utarł się po wyborach pogląd, że Polacy nie chcą wyboru, że najbardziej odpowiadają nam odpolitycznione rządy popularnych polityków bez poglądów. Wydawało się, że tym razem ich reelekcje będą jeszcze łatwiejsze. Okazało się jednak, że Polacy chcą naprawdę wybierać i nie dają się zwieść „apolityczności” prezydenta Dutkiewicza odgrażającego się „nacjonalistycznej hołocie”, choć nigdy nie zająknął się o ekscesach antyrodzinnej hołoty, prezydent Gronkiewicz-Waltz, usuwającej ze stanowiska wybitnego lekarza, za to, że bronił życia, prezydenta Adamowicza, domagającego się przywrócenia imienia Lenina na froncie Stoczni Gdańskiej. Być może niektórzy z nich zostaną wybrani w drugiej turze, ale będą musieli o to walczyć. Czas bezproblemowych aklamacji się skończył. Polacy przypomnieli władzy, że nie można nas traktować jako masy beztroskich konsumentów i być może to jest najważniejsze orędzie tych wyborów.
Zwycięstwo prawicy skupionej na listach PiS to triumf solidarności, tej najbardziej elementarnej. Po przygnębiającej filozofii „niewpuszczania na listy” (gdzie obozy polityczne traktuje się nie jak zjednoczenie Polaków dla ustanowienia dobrego rządu, ale jak przedsiębiorstwo wyborcze dla rozdzielenia mandatów) i „zabierania głosów” (gdzie samych Polaków traktuje się jako electorati adscripti, przypisanych do partii) – przyszedł czas na rzeczywiste szukanie porozumień i poszerzanie poparcia, bo tylko tak można budować większość. Politykom nie wolno negować ani mandatu społecznego, ani racji wynikających ze społecznych powinności. I porozumienie Prawa i Sprawiedliwości, najpierw z Prawicą Rzeczypospolitej, potem z Polską Razem i Solidarną Polską, dało efekty. Oby stało się ogólnym zobowiązaniem, a nie udaną chwilową taktyką, po której wszystko może wrócić do „normy”.
Marek Jurek |