Wykup polskiej ziemi nie zaczął się niepostrzeżenie i nie zaskoczył polskich władz tak jak zima, która zwykle zaskakuje polskich drogowców. Wykup trwa od około dziesięciu lat. Organizowane od półtora roku protesty rolników w większych miastach i w stolicy pod sejmem nie obchodzą rządu. Podobnie zresztą jak Agencji Nieruchomości Rolnych, których zadaniem jest monitorowanie obrotu ziemią rolną i przeciwdziałanie koncentracji gruntów. Pozostawieni sami sobie rolnicy są w walce o polską ziemię przegrani.
Zagranicznych przedsiębiorców przyciąga do nas niska cena ziemi, dobra jakość gleb, wypracowana marka polskich produktów na zagranicznych rynkach i może w największej mierze – łatwość nabycia ziemi. Przed rokiem specjalizowali się w nabywaniu ziemi na tzw. słupy. I nie było mitem, że na przetarg gruntów rolnych przyjeżdżał rowerem podstawiony przez obcokrajowca „rolnik”, często właściciel 1 ha, z mieszkaniem w mieście. Windował cenę hektara tak, że chłop z dziada pradziada nie miał szans na start w tej konkurencji. Obcokrajowcy wykrawają więc w zachodnich rejonach Polski najżyźniejsze grunty z ziemi, którą Agencja Rynku Rolnego miała przeznaczać na powiększenie polskich małych gospodarstw.
Chociaż zgodnie z prawem cudzoziemcy na zakup w Polsce gruntów rolnych muszą mieć zezwolenie MSW, żonglują lukami prawnymi dość swobodnie. Ostatnia kontrola NIK dowodzi, że obecnie kupują ziemię już nie na tzw. słupy, ale nabywają udziały w polskich spółkach będących właścicielami ziemi, na co nie muszą mieć pozwolenia.
Wyniki kontroli NIK to kolejny sygnał, że do sprawy powinny wkroczyć prokuratura i CBA. Kto więc zatrąbi wreszcie w uszy naszych posłów, żeby zabrali się do pracy i przegłosowali ustawę chroniącą polską ziemię?
Irena Świerdzewska |