Chodziłem teraz po rodzinnym mieście i czegoś mi brakowało. Z początku sam nie wiedziałem czego. I nagle sobie uświadomiłem: ależ tak! Brakuje mi dzieciarni! To znaczy grupek dzieciaków, które wałęsają się tu i tam, coś kombinują, wymyślają sobie zabawę. Pamiętam na przykład osiedlowe podchody – jedna grupa ściga drugą, która ucieka, ale pozostawia ślady – w których uczestniczył towarzystwo w wieku od 7 do 15 lat. Zabaw było mnóstwo. Wystarczyły proste rzeczy: chodnik, pole, kijek, kreda, piłka (niekiedy własnoręcznie zszywana). Mamusie w godzinach posiłków próbowały przechwycić swe pociechy. Słychać było nawoływania: „Ania, Paweł, Romek, obiad!”. Dzieci wpadały do domu, jadły szybko, albo chwytały kanapkę, by czym prędzej wrócić na podwórko, ulicę. Dziś wolnej dzieciarni nie widać…
Gdyby nawet jakaś dzieciarnia się zwołała, to miałaby przestrzeń dość ograniczoną. Miejsca, gdzie kiedyś hasało się swobodnie, dziś są ogrodzone, a na płotach wiszą tabliczki, z napisami: „Wstęp wzbroniony”, „Teren monitorowany”. Moja dawna podstawówka jest ładnie odnowiona, a w ogrodzeniu okalającym cały szkolny teren nie ma żadnych dziur. Tak niby powinno być, ale jednak z nostalgią wspominam, jak to przez dziurę w siatce można było dostać się na boisko, by pograć w „nogę”. Jedynym problem mogło być to, że na boisku grała już inna grupa chłopaków. Dziś jest inaczej. Rodzice wożą dzieci samochodami – do szkół, klubów sportowych, na różne dodatkowe zajęcia. Nie ma czasu, ani miejsca na spontaniczne bieganie po osiedlu, kłócenie się i rozwiązywanie problemów wewnątrz dzieciarni, bez udziału dorosłych.
A jak za długo się biegało i wróciło zbyt późno do domu, to można było jeszcze dostać ścierką. Ktoś w Internecie napisał: „Kiedyś nie było kasków i ochraniaczy i starte kolano nikogo nie zabiło, łażenie po drzewach było standardowym elementem zabawy na podwórku, zjedzenie jabłka, które wpadło do piaskownicy, też nie było problemem, a oberwanie ścierą od babci się zdarzyło kilka razy, ale stanowiło ważną lekcję... I nie czuję, żebym była ułomna, nienormalna, albo w jakiś inny sposób pokrzywdzona przez sposób, w jaki rodzice mnie chowali”.
Rozmawiałem niedawno z małżeństwem Polaków ze Stanów Zjednoczonych. Ich dwunastoletni syn był na obozie w lesie, gdzie jednak obowiązywało mnóstwo zakazów. Nie można na przykład było chodzić po drzewach. Skąd się bierze tego rodzaju „troska”? Ano m.in. z postawy samych rodziców, którzy za każde zadrapanie lub guza skłonni są biec do sądu i żądać odszkodowań. Chłopak znalazł jakiegoś patyka przypominającego pistolet i „strzelił” z niego „pif, paf” w kierunku drugiego. Zrobiła się afera włącznie z groźbami, że „za takie coś” można być usuniętym ze szkoły. Ale bawić się w wojnę na grach komputerowych można. Bo gry są oficjalnie dopuszczone do użytku, a patyk nie. Dla wolnej dzieciarni z lat 70. takie rzeczy byłyby nie do pojęcia.
Dariusz Kowalczyk SJ |