To już jest coś, skoro obaj rywale myślą podobnie i obaj definiują to jako problem. Ale konkretną treścią ten fundament musimy wypełnić my sami. Każdy z nas musi wreszcie zacząć traktować Polskę jak Ojczyznę pisaną przez duże O. Jak matkę, którą się szanuje, mimo że czasem da klapsa, i której się nie oszukuje, bo tego po prostu się nie robi. Ale pisząc „my”, mam na myśli głównie tych, od których więcej zależy. Tych, którzy trzymają w dłoniach słynne „cugle”. Którzy w tej kampanii dużo mogli i dużo obiecali, rozbudzili też wiele nadziei. Czasem powiedzieli za dużo, bo padły też słowa złe, krzywdzące i kłamliwe. I powiedzmy uczciwie: po obu stronach barykady. Było tak w trakcie politycznych wystąpień, w czasie telewizyjnych programów czy w Internecie, gdzie litry wylanego szamba chyba przekroczyły już wszystkie alarmowe poziomy.
A tymczasem chodzi o zbudowanie prawdziwej wspólnoty obywateli – dumnych i wolnych. Ludzi, którzy szanowaliby samych siebie, a przez to innych. Ludzi myślących – i to samodzielnie – patrzących do przodu, widzących skalę współczesnych zagrożeń i wyzwań, ale i korzystających z dorobku poprzednich pokoleń. Ludzi, którzy z jednej strony uznaliby, że modernizacja kraju musi się odbywać „z”, a nie „bez” udziału Kościoła, ale z drugiej przyjęliby do wiadomości, że ktoś może myśleć inaczej.
Czyż to, o czym piszę, a nawet marzę, nie jest wpisane w nasz katolicki i kulturowy narodowy kod? Ale podobnie musi zacząć myśleć co najmniej połowa z nas i przekonać do tego innych.
W czasie kampanii padło wiele obietnic. Często nie do spełnienia. Ale to nie one były dla wyborców najważniejsze. Najważniejsze dla jednych były nadzieje na zmiany – czasem w dzisiejszym świecie niemożliwe – a dla innych strach przed ich wprowadzeniem, często nieuzasadniony, ale podgrzany przez sztabowców obu kandydatów. Czy da się to jakoś posklejać? Czy da się te dwa, tak zażarcie ze sobą walczące obozy – pogodzić?
Krzysztof Ziemiec |